Jedni spuchnięci, drugich coś boli, innym się nie chce, jeszcze innych nie ma w Krakowie. W ten oto sposób zostałem sam z pomyslem wybrania się w góry.
Na tapete poszła oklepana, ale i niezawodna trasa: Zembrzyce – Leskowiec – Zembrzyce. Czasu niezbyt wiele, dodatkowo pogodowi wróżbici nie obiecywali żadnych cudów na kiju. Miało być szybkie, łatwe i przyjemne otwarcie sezonu górskiego A.D. 2010.
Plany szybkiego pokonania trasy zaczeła rewidowac już z samego rana Polska Kolejowa Porażka (PKP), podstawiając skład z 10 minutowym opóźnieniem. Nie było by w tym większego problemu, gdyby nie fakt, że ów pociąg po przejechaniu odcinka Kraków Główny – Kraków Płaszów, jak to zakomunikował kierownik składu, się zje***. Nie wnikałem, na czym polegało owe zjeb***, bo już po 30 minutach jechałem dalej.
Dalej na szczęście już poszło lepiej – ulubiony kawał asfaktu z Zembrzyc do Tarnawy poszedł dość sprawnie, podobnie, jak uphill na Leskowiec, nawet pomimo urzędującego miejscami śniegu. Na szczycie, zeszturmowanym przez zime, melduję się w okolicach godziny 9.30. Wokół absolutne mleko, temperatura tez nie rozpieszcza, zatem chowam się w budce i zapycham kanapkami dziure w brzuchu. Warunki pogodowe krzyżują plan zasysania górskich pejzaży, więc bez zbytniego deliberowania przywdziewam plastiki i ruszam w dół.
Na odcinek szczyt-schronisko lepszy by był kajak, od schroniska zaczyna się normalna jazda. Zjazd przebiega tradycyjnie na mocnej szpuli o dohamowywaniu dla czystej przyzwoitości. Na koniec pozostaje szosowanie do Zembrzyc i 20 minut oczekiwania na, tym razem punktualne, PKP.
Plan uważam zrealizowany – było szybko, miło przyjemnie.
Leskowiec
Zobacz także...
...poprzednią: Ostatnia 09′ – Turbacz, kolejną: Beskid Mały, duże problemy lub inne fotorelacje »
Komentarze (0)